Docierają do mnie informacje, że są osoby, które bardzo chciałyby się skonsultować z osobistą stylistką, ale się obawiają. Nawet moi klienci czasem wspominają, że są bardzo pozytywnie zaskoczeni spotkaniem. Bo spodziewali się sytuacji jak w programach rozrywkowych – z pokazywaniem wad, narzucaniem stylu i sposobu ubierania się, a nic takiego nie miało miejsca.
Niestety, wokół zawodu stylisty/personal shopper narosło mnóstwo mitów. Dlatego poruszę kilka tematów dotyczących spotkań ze mną (ale podobnie to wygląda i innych stylistów, których znam lub współpracuję). Mam nadzieję, że przekonam niezdecydowanych. Bo wiem, że jeśli czujecie potrzebę wprowadzenia zmian, wstrzymywanie ich z powodu nieuzasadnionego strachu jest najgorszą rzeczą jaką możecie sobie zrobić.
Stylistka (personal shopper) wyśmieje mój sposób ubierania się
Totalny Fałsz.
Choć faktycznie, kiedy zawód stylisty przestał być zarezerwowany tylko dla gwiazd pojawiły się programy, w których ubierano kobiety. Ale szukano w nich sensacji i rozrywki, stąd miały tam miejsce sytuacje, w których kobieta faktycznie mogła się czuć wyśmiana.
Ale to było lata temu! I zapewniam Was – dziś taka sytuacja nie ma prawa zaistnieć. Bo obecnie większość stylistów zupełnie inaczej podchodzi do tematu ubierania. Znaczenie ma przede wszystkim to, co klientom się podoba, czego oczekują od ubrań i jak się w nich czują. I na pewno nikt nie wyśmieje dotychczasowego stylu, ale pokaże drogę, jak go przekuć w ten wymarzony.
Stylistka (personal shopper) ubierze mnie według swojego stylu
To kolejny fałsz, z którym się spotykam. Aczkolwiek zawsze powtarzam, że najlepiej szukać stylisty, który ma podobne poczucie estetyki. Bo wtedy współpraca jest najlepsza – najzwyczajniej w wiecie łatwiej wytłumaczyć i zrozumieć, co druga strona ma na myśli. Ale jeśli traficie do profesjonalisty, ubierze Was dobrze nawet wtedy, kiedy jego poczucie stylu jest gdzieś indziej.
Dobrze jest też znaleźć osobę, która ma podobny światopogląd. Która ma zbliżone przekonania dotyczące ubrań, ekologii, zakupów, stosowania trendów i tworzenia stylizacji. Bo wbrew pozorom, wszystkie te elementy są powiązane i kształtują świadome podejście do mody. A w obecnych czasach ta świadomość powinna zdecydować o tym, co ( i ile) w Waszych szafach się znajdzie.
Nie będą mi się podobać kolory, które stylistka czy kolorystka mi zaproponuje
I tu (przynajmniej moi zdaniem) znów mamy fałsz. Jeszcze nie zdarzyła mi się osoba, której nie podobałaby się cała paleta kolorów, które wybrałam. Jasne, zdarzają się takie barwy, które mniej przypadną do gustu – sama mam takie w swojej palecie. Ale ja nigdy nie zmuszam do noszenia wszystkich. Wręcz przeciwnie – zalecam wybranie kilku tych najbardziej ulubionych i na ich bazie zbudowanie całej szafy.
Osobiście nie prowadzę też analiz kolorystycznych on-line. Bo chcę mieć pewność, że na własne oczy widzicie, dlaczego pewne kolory lepiej wykluczyć a inne powinny pojawić się w garderobie. A kiedy zobaczycie, jak nagle Wasza uroda nabrała harmonii i piękna w pewnych odcieniach, to nie ma mowy, żebyście ich nie polubili.
Stylistka (personal shopper) każe mi nosić to, w czym nie będę się dobrze czuć
I znowu fałsz. Wynikający nieco z punktu 1 i zupełnie innego podejścia wiele lat temu do stylizacji. Ale to zmieniło się diametralnie. Bo zawód stylisty czy personal shoppera ewoluuje, tak samo jak inne zawody.
Po pierwsze – stylista czy personal shopper nigdy nie każe nosić konkretnych ubrań. Aczkolwiek może ocenić, które będą leżeć najlepiej i dlaczego tak jest. To Wy sami, z pełną świadomością powinniście zdecydować, czy chcecie je ubierać. I nie być zdziwieni efektem jaki nadadzą Waszej sylwetce.
Osobiście uważam, że dobrze jest korzystać z pewnych wzorców (część klientów woli usystematyzowaną wiedzę), ale podejście do każdego powinno być indywidualne i uwzględniać osobiste preferencje. Zwłaszcza, jeśli gubicie się w budowaniu stylizacji. Bo dobrze zaczynać od sprawdzonych zasad, które zawsze możecie przełamać, jak już nauczycie się siebie.
Po spotkaniu będę mieć bardziej ograniczony wybór ubrań i dodatków
Tak, to prawda. Zawężenie palety kolorów czy fasonów powoduje, że potencjalny wybór jest mniejszy. Ale czy to nie jest korzystniejsze? Czy nie łatwiej znaleźć najlepsze dla siebie rozwiązania, kiedy ma się przewodnik, jak to robić? Kiedy nie marnuje się czasu (i pieniędzy) na garderobę, której później i tak się nie nosi.
Jasne, nie dla każdego będzie to zaletą. Ale moje osobiste przekonanie jest takie, że za dużo ubrań kupujemy, a za mało je nosimy. Nie potrafimy wykorzystać potencjału i budować kapsułek, które w szybki sposób pomogą stworzyć świetne stylizacje. I jeśli czegoś z tym nie zrobimy, kolejnym pokoleniom zostawimy gigantyczny problem.
Stylistka (personal shopper) każe mi wymienić całą szafę i nosić tylko trendy
W moim przypadku to zupełny fałsz. Nie jestem zwolenniczką ubierania się w trendy (nie mówiąc już o tym, że dziś właściwie w trendach jest wszystko). I kiedy słyszę, że stylizacja musi być przede wszystkim modna, zapala się we mnie czerwona lampka.
Natomiast na spotkaniach pokazuję, jak jeden element trendu można wykorzystać aby nadać swoim starszym ubraniom nowego wymiaru. Zwłaszcza kiedy nie macie już pomysłów jak je nosić. Podczas przeglądów szaf często zostawiam klientom rzeczy, które nie są może idealne, ale które można ograć właśnie trendem i wykorzystać przez kolejne lata. Bo nigdy nie namawiam do wymiany całej szafy, ale do sukcesywnych zmian, które dotrzymują kroku tym, które toczą się w nas samych.